Zero waste. Starseeds, legginsy z fusów po kawie

Zero waste to hasło, które dobrze się klika i wygląda na instagramie. Z jednej strony gros osób lansuje się, aby przynależeć do grupy piewców tego modnego trendu. Z drugiej, to chyba najmądrzejsze hasło ostatniej dekady. O modzie zrównoważonej, która naprawdę jest w duchu less waste, rozmawiam z Natalią Zawadą, założycielką i projektantką marki STARSEEDS.   

Zero waste, less waste czy moda zrównoważona to dość nośne hasła. Ale skąd u młodej projektantki z Londynu pomysł na stworzenie marki ekologicznej? 

Natalia Zawada, Starseeds: Studiowałam projektowanie ubioru na London College of Fashion i mieliśmy na zajęciach projekt związany z różnorodnością materiałów. Zaintrygowało mnie, że są dostępne naturalne i ekologiczne materiały tak wysokiej jakości. Nigdy nie lubiłam sztucznych dzianin i tkanin i zawsze w ubraniach szukałam miękkości i naturalności. 

Ale na początku swojej przygody z projektowaniem testowałaś różne materiały, miałaś kilka pokazów i ważny był też efekt wow na scenie. Co sprawiło, że postanowiłaś pójść zupełnie pod prąd tzw. prawdziwej mody?

Cały mój styl życia zmierzał w tym kierunku. Od wieku nastoletniego interesowałam się ziołolecznictwem i zdrowym odżywianiem. Kiedy wyjechałam do Londynu na studia, zaczęłam się interesować produktami organicznymi i superżywnością. Kosmetyki były drugim działem, który postanowiłam zmienić. A z modą, to rzeczywiście nie stało się z dnia na dzień. Jako studentka pracowałam w domu mody u Alexandra McQueena (miałam szczęście poznać samego mistrza podczas ostatnich miesięcy jego twórczości) i byłam na stażu u Peter Pilotto. W obu tych domach mody poruszyło mnie to, że piękne rzeczy, które zostały odrzucone z kolekcji, były albo niszczone, albo wyrzucane. Nie do końca było jasne, co się z nimi dzieje. U Mathew Williamsona takie egzemplarze się rozdawało, ale bez metki (dzięki temu mam kilka naprawdę świetnej jakości i kroju rzeczy od tego projektanta w swojej szafie) i takie coś uważam za mądre. A u McQueena –znikało…

Wyrzucanie lub niszczenie rzeczy, a nawet całych kolekcji, do tego gonitwa za sezonami i zmieniającymi się trendami, to chyba nie są idealne warunki do tworzenia marki?

Rzeczy dobrze zaprojektowane – są ponadczasowe. Zdarza się, że coś wyjdzie z trendów, jeśli jest bardzo charakterystyczne jak frędzle, nadruki z żukami czy perły, ale kiedy ubranie jest jakościowe, można je nosić latami. Chciałam przenieść ten element mody do czegoś bardziej użytkowego. Doszły jeszcze dwa elementy. Kiedy odeszłam z tych domów mody, zaczęłam studiować tradycyjne techniki krawiectwa garniturowego. I odkryłam, że najważniejsze jest aby spodnie czy marynarka dobrze leżały. Krój stał się dla mnie wyznacznikiem jakości. W tym samym czasie, wróciłam do jogi, którą praktykowałam kilka lat wcześniej. Byłam wyczerpana i chciałam się zająć swoim ciałem i zdrowiem, a joga mi bardzo w tym pomagała. Któregoś razu doszłam do tego, że chciałabym zrobić coś dla joginów jako projektantka…

Za mało było ubrań dla joginów w Londynie? Brzmi nieprawdopodobnie…

W Londynie było dużo marek, które robiły ubrania do jogi, ale z poliestru. Nie oddychające, sztywne, bardzo kolorowe i potliwe. Nie chciałam tego nosić. Szukałam czegoś bliżej ciała, bliżej skóry. A to, co było naturalne, było albo ucięte nożyczkami i poszarpane (eko do bólu!), albo workowate, inspirowane hinduskimi motywami, ale nie nowoczesne. Równie dobrze mogło być zaprojektowane w latach 70. Stwierdziłam, że brakuje ubrań, które byłyby proste, nowoczesne, nie wychodziły z mody - uparłam się, ze nie mogą być w kolorze sezonu czy z motywem, który jest modny, więc szybko się opatrzy. A założeniem mojej marki - które się krystalizowało w głowie, a naprawdę długo robiłam research – było stworzeniem kapsułowej szafy. Dla niej i dla niego. Ubrań, które są na tyle niewymagające, że częścią z nich mogą się wymieniać kobieta z mężczyzną: spodnie, bluzy, topy, niektóre szorty. Na dodatek tak dobrej jakości i tak skrojone, że można je nosić przez wiele sezonów. 

Wspomniałaś o researchu. A co zajęło ci najwięcej czasu w tworzeniu Starseeds?

Najdłuższym procesem był wybór materiałów. Stwierdziłam, że chcę dać klientowi możliwość dokonywania wyborów. Powód? Istnieją różne metody praktyki jogi. Jest joga gorąca, astanga, joga yin, hatha joga. Niektóre są dynamiczne, inne super spokojne. Każdemu jest podczas ćwiczeń albo gorąco, albo za zimno. Jedni noszą zawsze długie spodnie i bluzę, inni – tylko krótkie szorty i sportowy stanik. Chciałam, żeby to wszystko dało się ze sobą łączyć, miksować. I tak powstała pierwsza kolekcja STARSEEDS. 

Z jakich materiałów ją uszyłaś?

Pierwszymi materiałami były bawełna organiczna i bambus. Testowaliśmy je długo, zanim uszyliśmy właściwe rzeczy. Leginsy z bambusa wypychały się w kolanach, więc się nie dało go do ich stworzenia wykorzystać. Za to koszulki z bambusa, świetnie sprawdzają się w gorącym klimacie i bardzo dobrze wchłaniają wodę. Zostały jednym z ulubionych wyborów naszych klientów do dziś. 

Bambus jest niesamowitym materiałem, ale często uważa się, że nie jest ekologiczny. Co o tym sądzisz jako znawczyni tematu?

Z włókien bambusa można zrobić sztywną tkaninę, odpowiednia dla przemysłu wnętrzarskiego, albo go przetworzyć i uzyskać dzianinę z dotykiem jedwabiu. Dlatego wiele osób podważa, czy bambus jest eko. Ten, którego używamy w kolekcjach STARSEEDS, jest wiskozą. Kiedy robi się z jego włókien pulpę, aby uzyskać wiskozę, to moment uznawany za nieekologiczny. Natomiast wiskozy z innych roślin, z niejasnych dla mnie powodów nie są krytykowane… Fakty są takie: bambus to roślina dziko rosnąca, a jej włókna są naturalnie antybakteryjne i nie przyciągają szkodników. Bambus jest super ekologiczny i ekonomiczny – rośnie wzwyż do metra dziennie, więc nie potrzebuje dużej powierzchni. Na dodatek, wchłania wodę z własnego otocznia i nie trzeba go podlewać. Ani używać pestycydów do jego produkcji. Uprawa bambusa jest więc sama w sobie bardzo zrównoważona i dlatego konkurencyjna dla bawełny organicznej, która wymaga bardzo dużo wody do wzrostu tej rośliny. 

Podobno nawet bawełna organiczna nie spełnia norm ekologii właśnie ze względu na ogromne ilości wody, które pochłania. Ale w Starseeds część ubrań jest uszyta z ekologicznej bawełny, bo to wciąż alternatywa dla tej zwykłej?

Standardowa uprawa jest bardzo nieetyczna! Zabija rolników, ze względu na ilość chemii, która towarzyszy jej uprawie, bieleniu i farbowaniu. Zabija też bioróżnordność w glebie. Na dodatek jest mechanicznie zabierana, więc nie ma selekcji jakościowej. Jako dzianina, jest gorsza w dotyku od tej organicznej, nie tak miękka. Dla porównania, bawełna organiczna, wspiera bioróżnorodność w glebie, bo wymaga się 3 lat, żeby odpowiednio przygotować ziemię do takiej uprawy. Jest ręcznie zbierana i selekcjonowana, więc ma dużo lepszą jakość. Rolnicy nie chorują podczas jej uprawy, bo nie używają pestycydów. Ale minusem w temacie ekologii, wciąż pozostaje wspomniane zużycie wody. Dlatego nie ma ideału. W każdym z materiałów eko, można się do czegoś przyczepić. Natomiast chodzi o dokonywanie lepszych wyborów. Decydując się na bawełnę organiczną, płacę 4 razy więcej, nie nie przyczyniam się do wyzysku ludzkiego, a jednocześnie wspieram uprawę organicznej bawełny. Dla mnie to wybór oczywisty!

Ale Starseeds zaskakuje jeszcze ciekawszym materiałem, jakim jest kawa. Możesz powiedzieć o nim coś więcej?

W naszej drugiej kolekcji materiał był taką innowacją, że musiałam pojechać do fabryki, żeby zobaczyć proces jego produkcji na własne oczy. To się wydawało zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe! Dzianina ta jest wytwarzana z fusów po kawie i poliestru pochodzącego z przetworzonych butelek plastikowych. Połączone w nowy materiał: s.cafe, tworzą zupełnie nową jakość na mapie materiałów z metką eko. Uznaliśmy, że będzie to dzianina najbardziej trwała - poliester można używać w nieskończoność, a żeby dotyk był inny i żeby ten materiał oddychał, dodaje się przetworzone fusy z kawy, która wchłania brzydki zapach i ma działanie chłodzące. 

Niesamowite! A w dotyku przypomina trochę lycrę i pięknie się układa na ciele. Co ciekawego jeszcze macie w zanadrzu?

Te materiały to nie jest pełne spektrum eko możliwości. To moja selekcja dokonana, pod kątem jogi, podróży, bo dzianiny te są super wygodne i miłe dla ciała. Ubrania z nich uszyte sprawdzają się w różnych warunkach, są milutkie i miękkie, więc można w nich nawet spać. Z ciekawostek, mamy plecaki z „kuzyna pokrzywy”, ale to tkanina. Zbyt sztywna, żeby uszyć z niej ubrania. Takie materiały nadają się do przemysłu wnętrzarskiego, albo toreb czy plecaków, ale nie do szycia ubrań, które są blisko skóry. 

A dlaczego moda zrównoważona lub ekologiczna, jest taka droga?

Bo wciąż jest uznawana za innowacje! A innowacje zawsze kosztują więcej. Drogie są materiały. Dlatego, że jest nadal na nie zbyt mały popyt, a oprócz tego – wymagające większego nakładu czasu i pracy. Ceny dzianin i tkanin bio czy eko, wynikają z tego, że przygotowanie gleby pod plantację organicznej bawełny zabiera trzy lata, zbieranie, prawidłowe płace - fair trade (płacimy pracownikom i rolnikom na każdym etapie) - to są wyższe koszty. Większość właścicieli plantacji, ma organiczne i nieorganiczne uprawy. Jeżeli będzie więcej klientów zainteresowanych eko materiałami, producenci będą w to szli. Zainteresowanie klienta rośnie, ale trochę powoli… Jeżeli będziemy świadomie wybierać jako klienci i będziemy chcieli zapłacić w sposób fair, to rynek się zmieni i ceny się wyrównają. Jeżeli my, jako projektanci też będziemy wybierać materiały i fabryki etyczne, to również narzucimy nowe standardy. 

W Starseeds nie tylko materiały są eko, ale także opakowania. Czy to też skomplikowane, żeby takie znaleźć?

Długo szukałam ekologicznej folii. Najpierw ubrania pakowałam w zwykłe folie, później wybierałam takie, które nadają się do recyklingu. Kolejnym etapem były folie z przetworzonego poliestru, a teraz idziemy o krok dalej. Przymierzamy się do opakowań wykonanych z cassavy, czyli słodkiego ziemniaka. Dzięki takim markom jak STARSEEDS, rynek się zmienia. I jako klienci i jako projektanci mamy wpływ na to, jak wygląda świat mody. Nie szukajmy winnych.

Ale liczy się też ilość w kontrze do jakości. I na przykład kupowanie 5 t-sirtów w sieciówce jest produkowaniem śmieci…

W ogóle wspieranie sieciówek to zły pomysł. Trzeba kupować z głową. Nie jestem wrogiem sieciówek, ale w Londynie się napatrzyłam na pusty konsumpcjonizm, jak ludzie zakładają rzeczy raz, albo wcale i z metką wrzucają do szafy. Ekologia zaczyna się od decyzji, którą podejmujesz we własnej głowie. Minimalizm może być wyborem tego, co jest jakościowe. Lepsza jest jedna koszulka zamiast kilku, ale uszyta z miłego materiału, który nie podrażni skóry i nie wypełni wysypisk śmieci. 

Piękna idea. A jakie jest twoje marzenie związane ze Starseeds?

Chciałabym rozbudować markę. Móc wprowadzić coś, co jest bardziej nietypowym designem. Mieć linię fashion, która jest wyjątkowa. Dziś nie mogę szybko rozbudowywać kolekcji ze względu na minimalne ilości zamówień, jakich wymagają fabryki. Muszę to robić w tempie slow. A drugim marzeniem jest to, że chciałabym naprawdę odpowiedzieć na potrzeby wszystkich klientów. STARSEEDS nie jest marką, w której chce pokazać się jako projektant. Aby ją tworzyć, trochę wyjęłam z niej swoje ego. Ale to zadziałało! Mamy klientów, którzy wracają do nas, kupują każdą sztukę z naszej kolekcji, identyfikują się z nami i naszymi wartościami. I to jest bardzo pozytywne. I niech to trwa!